Skip to main content

Fortepian Marysi

nowa wersja

Spektakl muzyczny Fortepian Marysi prezentowany był w Jazz Cafe (obecnie Studio) 19 i 26 Maja 2024.

Marysia, bo tak była znana nam wszystkim, bez względu na jej status i wiek, była nie tylko fenomenalną akompaniatorką przedwojennych legend jak Marian Hemar i Irena Anders, czy Zofia Terne i Tola Korian, ale kompozytorką, autorką tekstów piosenek i opowiadań, kierowniczką muzyczną i aranżerką muzyki najważniejszych scen emigracyjnych od Teatru Syrena po Teatr Nowy i Scenę Poetycką, przemianowaną później na Scenę Polską UK. Zajmowała centralne miejsce w sercu londyńskiej Polonii mając wpływ na jego bicie, rytm i brzmienie a przede wszystkim, służąc wsparciem dla młodych artystów i polskich emigrantów, którzy jak ona przed laty uciekli z wojennego kotła Europy.

więcej

Otwarta na bieg czasu zmieniała się wraz z nim. Zawsze młoda i nowoczesna, była fanką zarówno Jana Sebastiana Bacha jak i Jacka Kaczmarskiego. Jej dom był domem otwartym; wokół jej fortepianu, śpiewało się i piło, słuchało muzyki i wieści z kraju. Fortepian był motywem przewodnim jej losów opisanych przez nią samą w opowiadaniach autobiograficznych „Swoją Drogą”, na ktorych oparty jest spektakl „Fortepian Marysi”. Jego pierwsza wersja powstała przed 14 laty na prośbę Marysi z okazji jubileuszu jej działalności artystycznej i była grana w Teatrze POSKU pod tytułem „Dobry wieczór Marysiu!”. Obecna wersja pod tytułem „Fortepian Marysi” zawierająca również piosenki i aranżacje muzyczne jej tekstów jest spełnieniem życzenia wyrażonego przez Marysię na łożu śmierci 1 Grudnia 2020 roku. Zapraszamy wszystkich tych którzy znali i cenili Marię Drue, jak i tych którzy chcieliby poznać skarby naszego dziedzictwa, tworzone nie tylko w kraju, ale i na emigracji. Odważnie, często z humorem przedstawione dzieje pokolenia przedwojennego, szczęśliwe dzieciństwo, tułaczka wojenna a potem euforia wolności i błyskotliwa plejada emigracyjnych gwiazd ożyją raz jeszcze na scenie, i ożyje nasza Marysia, która tak właśnie pragnie być pamiętana.


Scenariusz i reżyseria: Helena Kaut-Howson
Kierownik muzyczny: Daniel Łuszczki
Udział wzięli: Jacek Domański, Teresa Greliak, Wojtek Piekarski, Jarek Redestowicz, Bastian Tyrko, Zofia Walkiewicz, Magda Wlodarczyk, Łukasz Zapłotny, Joanna Zwierzyńska
Oprawa sceniczna i kostiumy: Beata Barton-Chapple Światło: Piotr Tomaka
Akustyk i projektant dźwięku: Katarzyna Baszczyńska
Asystent Akustyka: Konrad Wojtowicz
Inspicjent: Jolanta Protheroe
Asystentka inspicjenta: Julia Connolly
Kierownik produkcji: Jarosław Redestowicz
Plakat: Jakub Kurzyński, Patrycja Bodzek-Kurzyńska
Program: Patrycja Bodzek-Kurzyńska
Przezrocza: Jakub Kurzyński
Kasa: Jolanta Protheroe, Małgorzata Bond

W scenariuszu opartym na opowiadaniach Marii Drue pt. "Swoją Drogą" wykorzystane są również następujące utwory: Wiersz "Kraków" – M. Drue, Piosenki: "Rzeź Niewiniątek" – słowa Jacek Kaczmarski, muzyka M. Drue "Choinka" – słowa Julian Tuwim, muzyka M. Drue "Safeway" – słowa i muzyka M. Drue "Przejście Polaków przez Morze Czerwone" – słowa Jacek Kaczmarski, muzyka M. Drue Wiersz "Słowo o Marysi" – Wojtek Piekarski

Recenzja Ewy Kwaśniewskiej

Kiedy się kogoś kocha „A jeśli pewnego dnia będę musiał odejść - spytał Krzyś ściskając Misiową łapkę – co wtedy? Nic wielkiego – zapewnił Puchatek - posiedzę tu sobie i na ciebie poczekam. Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi ktoś nigdy nie znika”.

Tę rozmowę Krzysia z Misiem Puchatkiem, mam powieszoną nad komputerem. Obok przypięte szpilką zdjęcie moich rodziców. Na tym zdjęciu stoją w progu naszego londyńskiego domu. Drzwi są otwarte, a oni nie wiadomo czy nas właśnie witają, czy żegnają. Po prostu… są. Zawsze przecież tak byli. I zawsze tak stali. Także wtedy, kiedy latałam do Łodzi, żeby ich odwiedzić. Stali, jak każe nasz staropolski zwyczaj witania gości „w progu”, gdy na dole klatki schodowej słychać już było moją łomoczącą po schodach walizkę.Wreszcie wyłaniałam się z nią, sapiąc, na drugim półpiętrze. Jeszcze parę schodków i już obejmowały mnie otwarte ramiona mamy. Tata ze swoim zażenowanym uśmiechem na ustach, całował mnie w czoło. To samo powtarzało się po wizycie. Stali w drzwiach, żegnali, patrzyli, jak schodziłam w dół, znów łomocząc walizką.

Kiedy się kogoś kocha, to ten drugi nigdy nie znika … Tak, Puchatku! Masz rację. I są ludzie, którzy naprawdę NIGDY nie znikają. Nigdy nie odchodzą, nigdy nie umierają… choć umarli z całą pewnością. Tak właśnie nie zniknęła nam Marysia Drue. Ona stale jest. Rozmawiamy o niej, przywołujemy ją cytując takie czy inne jej powiedzonka, Redaktor Naczelny Tygodnia Polskiego wspomina, aktorzy piszą dla niej i o niej wiersze, robią dla niej, i o niej przedstawienia. Takie przedstawienie zobaczyłam w zeszłym tygodniu. Oparte na jej książce, którą i ja mam (i to nawet z dedykacją!) Książka jest właściwie książeczką. Nie jest długa, zaledwie 141 stron, za to -mój Boże! - ileż w niej treści! Bo „Swoją Drogą” Marii Drue, to nie tylko opowieść o Marysi i jej życiu - od Krakowa, poprzez wojenne losy, aż do Londynu. To opowieść… o nas. O wszystkim, co w człowieku dobre i złe, piękne i brzydkie, szlachetne i podłe. O tym, co ostatnia wojna zrobiła z naszym narodowym i indywidualnym zapisem DNA. Bo, choć wielu naszych czytelników, wojny nie doświadczyło osobiście, to doświadczyli jej przecież nasi rodzice i dziadkowie. A myśmy te ich losy włożyli do naszego bagażu. I niesiemy pospołu, czy to się nam podoba, czy nie. A jest co nieść!

Z przedstawienia, jakie po raz kolejny wyczarowała dla nas Scena Polska, każdy wyniósł coś innego. Mnie jak zwykle zachwyciła prostota, a za razem kunszt tego teatru. Aktorzy pełni żaru i miłości, przeistaczający się co chwilę w przeróżne postacie. A to w małą Marysię z warkoczykami, a to w dużą, już dorosłą, w ludzi zbierających coś na polu, i ze złością obrzucających uciekające przed prześladowaniami kobiety (Marysia i jej matka), to znów w bauerów, wybierających sobie polskich niewolników do pracy. Bauer Müller z Annanberg, był akurat dla Marysi zbawieniem. Dobry, porządny, w jakiś sposób serdeczny nawet. „Spotkała się bieda z nędzą i podały sobie przyjazne dłonie” - jak sama opisała to ich wspólne bytowanie Maria. Odwiedziła go zresztą po wojnie, i był to pewnie jedyny z dobrych powrotów, o jakich warto tu mówić. Na teatralnej scenie ławeczka. Raz jest klawiaturą fortepianu, to mało wygodnym łóżkiem, wozem drabiniastym, na którym w rytm ciągnącego ten „wóz” konia, kolebie się jadąca rodzina. Tu niemiecki oficer w znienawidzonym mundurze, wykrzykujący swoje raus schnell(!) (aktor przebiera się dyskretnie na naszych oczach), tu z kolei gwiazda kabaretu, zarzucająca sobie na szyję opadającego wdzięcznie z ramion - lisa. Jest wytworny Hemar w białym płaszczu ,i emigracyjna śmietanka, dobrze bawiąca się w Ognisku.

A oto teraz krakowska baba -(sweterek zapinany na guziki) szaro - bura, jak tamtejsza powojenna Polska. Otwiera powracającej po latach do swojego rodzinnego mieszkania Marysi, drzwi. Teraz ona tu mieszka! Ona tu rządzi! To nie jest już zydowskie mieszkanie. To jest teraz nasze, polskie! Czy wpuści Marysie dalej? Ciekawość zwycięża. Nowa lokatorka wiejskim zwyczajem wyciera łokciem stołek, każe siadać. Lody topnieją, kobiety zaczynają rozmawiać. W końcu obie płaczą, serdecznie zbratane tą przewrotną, wspólnie-osobną -niedolą, która je jednak laczy . Łączy losami, których się przecież nie da oddzielić, odseparować ….wypreparować… Kolejna scena: kelner w przybrudzonym kitlu pojąć nie może, czemuż ta dziwna kobieta, która tu nagle przyszła - płacze. A Marysia płacze nad swoim dawnym, wypieszczonym i kochanym instrumentem - powodem jej niegdysiejszej dumy. Teraz oblepionym brudem, klejącym się od rozlanego na nim piwa, zniesionym z dawnego mieszkania do ponurej, peerelowskiej knajpy. Stoi tu , niegdyś czarny i blyszczacy -jak „zrudziały, matowy mebel – łachman”. Fortepian Marysi! W knajpie?! (skojarzenie z innym fortepianem, który „sięgnął bruku”, miałam w tym momencie zapewne nie tylko ja) Oglądaliśmy zmieniające się przed nami obrazy, ten kalejdoskop postaci i spraw, a wszystko rozwijało się przed naszymi oczami, jak klisza wyciągnięta szybkim ruchem ręki, ze starego aparatu. Chłonęliśmy ten teatr, w nieustającym dla niego zachwycie.

To było mądre, dobre i rozczulające spotkanie. Z niezapomnianą Marysią Drue, i z naszymi aktorami, których tak kochała. A oni kochali ją. Spotkanie chwilami zabawne, nawet komiczne (genialny tekst „Safeway”, do jej słów i muzyki), cały czas jednak wzruszające i poruszające. Każdy pewnie wyniósł z tego przedstawienia coś swojego, coś co go zaskrobało w sercu, z czymś się skojarzyło. Dla mnie był to moment, w którym Marysia po latach wraca do Krakowa. I staje pod drzwiami swojego wytęsknionego mieszkania, w którym teraz, (jak u Tuwima!) „cudze meble postawiono”. Wchodzi, a tam wszystko obce, nie jej, nie takie. Przewalił się czas. Nad dawną Polską, nad Krakowem, nad tym mieszkaniem ... i nad Marysią. Ja też miałam takie doświadczenie. Pierwszy raz, wracając po latach do ukochanego mieszkania moich dziadków. Dużego, pachnącego kiedyś woskiem, miodem i książkami. Wpuszczono mnie, ale - mój ty świecie! - cóż z niego zrobiono! Jak się nagle skurczyło, zbrzydło, zszarzało. Podzielone, pomniejszone, tu zamurowane, tam przekute, z drażniącym zapachem palonych tu wiecznie papierosów. Też przy drzwiach wejściowych (jak w Krakowie) były trzy dzwonki. I trzy przy nich obce nazwiska. I też zastanawiałam się, który nacisnąć. Podobnego rozczarowania doznałam, kiedy po latach wróciliśmy do Hong Kongu. Długo był naszym domem, „z oknami na morze Południowo - Chińskie”. Byliśmy młodzi, dziecko malutkie, a miasto stale jeszcze kolonialno – brytyjskie. Ostatni gubernator Chris Patten, trzymał to gospodarstwo w starym dobrym stylu. Wróciliśmy tam, kiedy my już dawno przestaliśmy być młodzi, nasza córka stała się dorosłą kobietą, a Hong Kong na siłę starał się zachować swój dawny charakter. Po powrocie do Londynu, wszyscy troje stwierdziliśmy, że to był błąd. Nie trzeba było tam lecieć! Bo nie można odnaleźć straconego czasu. Ani go zatrzymać. Wiedział o tym pan Proust. Wiedziała i Marysia, co zrozumiałam, czytając po raz drugi jej książkę.

Helenie Kaut - Howson, Danielowi Łuszczki, Jackowi Domańskiemu, Teresie Greliak, Wojtkowi Piekarskiemu, Jarkowi Redestowiczowi, Bastianowi Tyrko, Zofii Walkiewicz, Magdzie Włodarczyk, Łukaszowi Zapłotnemu, Joannie Zwierzyńskiej, i wszystkim, którzy to przedstawienie dla nas wyczarowali, z serca dziękuję. Dziękuję też Marysi. Za to, że nie zniknęła. Z całą pewnością „stała w progu” Jazz Café, cieszyła się z nas tam przybyłych, robiących przedteatralny szumek, który tak lubiła. A potem, kiedy już wszystko o niej zostało powiedziane, zagrane i wyśpiewane, pomachała nam na pożegnanie ręką. No bo… kiedy się kogoś kocha, to niemożliwe staje się możliwe. Prawda? EK Maria Drue zmarła w 2020 roku.

Maria Drue zmarła w 2020 roku.

Ewa Kwaśniewska

Zdjęcia Dariusz Juchum