Skip to main content

TYDZIEŃ POLSKI / 23.02.2024

Przede wszystkim wspaniały

Katarzyna Bzowska

Jeden z moich przyjaciół zarzucił mi: „Czytasz książki tylko raz i nigdy do już przeczytanych nie wracasz. To błąd, bo za każdym powrotem znajduje się coś nowego”. Ma rację. Rzeczywiście nie mam książek wielokrotnie czytanych. Nie czytam też swoich artykułów po wydrukowaniu. Tym razem odstąpiłam od tej zasady i przeczytałam swój tekst z października zeszłego roku o spektaklu „Tuwim niepoprawny i wspaniały”.

Przeraziłam się. Jak ja mogłam napisać takie głupstwa? Sytuację uratowała redakcja zamieszczając liczne zdjęcia Ryszarda Szydło. Zdecydowałam się pójść po raz drugi na „Tuwima”. Niestety, Ryszard Szydło nie biegał z aparatem fotograficznym po widowni – zmarł w grudniu ubiegłego roku. Wiedziałam czego się spodziewać, ale odebrałam ten spektakl zupełnie inaczej niż poprzednio. Dostrzegłam pewne zmiany, skróty, trochę inne rozłożenie akcentów (mniej odnośników do przedwojennej endecji), zmianę kolejności niektórych utworów, no i w kilku miejscach dodane zostały jednoznaczne puenty, nie wiem, czy konieczne. Spektakl ten reklamowany jest jako kabaret.

Choć sceneria (znakomita scenografia Beaty Barton-Chapple) nawiązywała do przedwojennych kabaretów z nieodzownymi schodami, to spektakl ten jest czymś więcej niż kabaretem. To śmieszno-gorzka opowieść o Julianie Tuwimie, mistrzu polskiego słowa, który zmagał się ze swoim żydowskim pochodzeniem, atakami ze strony „super polskich” kół politycznych, a po wojnie wrócił do Polski, czego nie mogli mu darować niektórzy przyjaciele ze Skamandra. To więcej niż tylko dowcipny portret poety o wyrazistej postawie wobec życia, ludzkich przywar, obyczajowości, polityki. Helenie Kaut-Howson, autorce scenariusza i reżyserce spektaklu, udało się wyjść z ograniczających ram kabaretowych, które przybysz z Warszawy (z talentem w rolę „znawcy przedmiotu” wcielił się krakowski aktor Dominik Mironiuk) określał jako „entertainment”, mający na celu rozweselenie publiczności.

Czym jest właściwie kabaret? Co łączy paryskie kabarety z tancerkami wymachującymi nogami w rytm kankana z niemieckim kabaretem po mistrzowsku pokazanym w filmie Boba Fosse’a z 1972 r., Cyrulikiem Warszawskim i PRL-owskimi kabaretami takimi jak „Elita”, „Dudek” czy „Pod Egidą” (z czasów, gdy Jan Pietrzak był prześmiewcą a nie hejterem)? We wstępie do programu Helena Kaut-Howson pisze: „Każdy wiek ma swój kabaret, aktualność jego treści, jego styl i wdzięk ulatnia się bardzo szybko i jest nie do odtworzenia”. Czyli mówiąc inaczej każde pokolenie ma kabaret na jaki sobie zasłużyło. Zapewne jest to jeden z powodów, że nie lubię współczesnych polskich produkcji kabaretowych. Nie rozumiem zawartych w nich aluzji, a gagi wydają mi się prymitywne. Zbyt wiele lat mieszkam w Wielkiej Brytanii. Być może za 80. czy 100. lat ktoś będzie z przyjemnością wracał do tych produkcji, tak jak z nostalgią wracamy obecnie do kabaretów międzywojennych. Ówczesne kabarety oparte były w dużym stopniu na stereotypach, które dziś uznalibyśmy za niepoprawne politycznie. Odnoszę wrażenie, że Julian Tuwim pisząc liczne szmoncesy przez śmiech „z Żydków” (nikt nie ośmiela się tak obecnie mówić, by nie zostać posądzonym o antysemityzm) próbował „oswoić” swoje pochodzenie, a zarazem publiczności łatwiej było przełknąć krytykę w tych tekstach zawartą, bo dotyczyła „innego”, mimo że dotyczyła tak uniwersalnych kwestii jak kołtuństwo, zaściankowość czy hipokryzja.

Szkoda, że ta „poprawność” wygnała na śmietnik ten typ humoru. Stereotyp kobiety – wampa, matki-Polki, niewiernej żony i rozmodlonej dewotki znakomicie pokazała Joanna Kańska – cóż za wspaniałe poczucie humoru i jednocześnie aktorstwo najwyższej próby. Tych stereotypów było w tym spektaklu znacznie więcej. Druga część była w porównaniu z pierwszą znacznie bardziej „na poważnie”. Ale to też specyfika kabaretów, bo śmieszne monologi i dialogi łączone są z sentymentalnymi piosenkami i wierszami, nie mówiąc już o odnośników do sytuacji politycznej. Przyznaję, że ta druga część podobała mi się bardziej od pierwszej. Inaczej odebrałam „Grande Valse Brillante”. Zobaczyłam parę dojrzałych ludzi, którzy z nostalgią wspominają młodzieńczą miłość. Wzruszyła mnie tak jak i poprzednio Magdalena Włodarczyk wykonaniem „Tomaszowa”, a spektakularne zakończenie piosenki „Abram, ja ci zagram” w wykonaniu Dominika Mironiuka w przejmujący sposób pokazuje jaki był los wielu aktorów i autorów kabaretowych. Dorota Zięciowska była równie interesująca w roli Ordonki, ulubionej piosenkarki Tuwima, jak i niebezpiecznej Teodory.

Autorka scenariusza umiejętnie wyciągnęła utwory z różnych tuwimowskich „szuflad” pozostawiając zamkniętą tę, z utworami z ostatnich lat życia poety. Trochę mi tego zabrakło, bo wtedy osobowość Tuwima pokazana została by pełniej. Zaskoczyło mnie, że poruszyła mnie niemal do łez „Lokomotywa”, sprowokowana przez najmłodszą aktorkę zespołu Beatę Neciuk. Nie dlatego, że był to powrót do lektury z dzieciństwa, ale uświadomiłam sobie, lokomotywa historii już została rozpędzona. Czy uda się ją zatrzymać, by o naszych czasach przyszli historycy nie pisali, że działo się „przed wojną”?

Tuwim wspanialy